Są takie sytuacje na budowie, o których zwykle mówi się półgębkiem. Ktoś coś słyszał, ktoś się spóźnił, ktoś zapomniał, a ekipa siedzi i czeka. Ktoś w końcu zapyta: „a dlaczego to wszystko trwało tak długo?”. Opóźnienia to standard przy budowie czy też wykończeniu, a najczęściej pojawiają się, gdy stan faktyczny obejmuje duże projekty. Ty jednak nie powinieneś być stratny jako klient dewelopera, bo każde spóźnienie powinno mieć pewien limit. Ile w końcu można czekać? Postanowiłem więc zastanowić się nad kilkoma kwestiami, które były przedmiotem ostatnich zapytań ze strony klientów. Wyobraź sobie, że kiedy faktycznie przystępujesz do zastanowienia się nad kwestią pozwu przeciwko deweloperowi bądź wykonawcy/wykończeniowca w przypadku Twojego domu, każda paczka gwoździ, która dojechała dwa dni później, może nagle stać się bardzo ważna. O co chodzi? Dowiedz się więcej w tym artykule.
Największym problemem w takich sprawach jest to, że opóźnienia wynikające z winy zamawiającego (czyli często dewelopera) rzadko zostają oficjalnie udokumentowane. No bo jak masz pisać pismo do inwestora za każdym razem, gdy jego materiał nie przyjedzie na czas? Czasem się nie opłaca, czasem nie wypada, a czasem po prostu nie masz do tego głowy. Na budowie dzieje się wiele i dużo czynników ma wpływ na jej przebieg. Kierownik budowy czy inżynier nie siedzi w biurze – on walczy o postęp, reaguje na bieżące sytuacje, łagodzi konflikty, a niekiedy… po prostu siedzi i czeka z zespołem, bo nic nie da się zrobić bez tej nieszczęsnej paczki zbrojenia, cementu albo, tak jak wspomniałam, gwoździ. I potem w papierach tego nie ma. A deweloper, gdy tylko sprawa trafi do sądu, wzrusza ramionami i mówi: „Ale przecież nie było żadnego zgłoszenia”.
A przecież to są realne opóźnienia, które mogą mieć kolosalne znaczenie dla terminarza całej inwestycji. I co najważniejsze: one nie wynikają z winy wykonawcy. I to jest coś, co warto sobie zapamiętać – bo choć te sytuacje są często niedokumentowane, to nie znaczy, że nie mają znaczenia. Kiedy pracuję nad pozwem, zawsze pytam klienta: „A były jakieś problemy z materiałami? Coś się opóźniało? Coś było po stronie inwestora?” I prawie zawsze słyszę: „No tak, ale my tego nie zgłaszaliśmy”. To jest ten moment, w którym warto się zastanowić – co można było zrobić lepiej? A jeszcze lepiej: co możesz zrobić teraz, żeby takich sytuacji nie zmarnować?
Nie chodzi o to, żeby za każdym razem pisać oficjalne pismo z pieczątką. Ale wystarczy czasem mail. Albo wpis do dziennika budowy. Albo notatka wewnętrzna, którą można potem łatwo dołączyć do dokumentacji. Cokolwiek, co pokaże: „hej, tego dnia nie mogliśmy kontynuować prac, bo materiał nie przyjechał, a był po stronie zamawiającego”. To nie musi być od razu wezwanie do zapłaty. Ale to musi być ślad. Bo jak przychodzi do rozliczenia robót, do kar umownych, do dyskusji o winie za opóźnienie – to właśnie te detale robią różnicę.
Bo w procesie liczy się nie tylko prawda, ale też dowód tej prawdy. Możesz mieć rację, możesz wiedzieć, że to nie twoja wina – ale jeśli nie pokażesz tego w sposób, który sąd zaakceptuje, to zostajesz bezbronna lub bezbronny. Dlatego, jeśli masz budowę pilnuj tych małych spraw. Zbieraj maile. Rób zdjęcia. Zapisuj te dwa dni, które uciekły przez cudze zaniedbanie. Bo kiedy w grę wchodzą kary umowne albo opóźnienia, które mogą cię kosztować dziesiątki tysięcy złotych, każdy detal może stać się istotny w sprawie sądowej.
Zawsze w przypadku budowy pojawia się sprawa, która wymaga konsultacji z prawnikiem. To właśnie wtedy trzeba sięgnąć po zdjęcia, po wpisy w systemach budowlanych, po harmonogramy, które nie pokrywają się z dostawami. I wtedy właśnie to, co wydawało się ulotne i nieistotne, może nagle stać się twoim najmocniejszym argumentem w sądzie. Jeśli masz pytania lub wątpliwości w tej kwestii, napisz do mnie. Postaram się przeanalizować Twój problem i dopasować możliwie rozwiązania do Twoich potrzeb.
Autor: Kamil Hupajło